W kwietniu 2010 roku urodziłam pierwsze dziecko. Pracowałam wtedy na etacie, w korporacji, w której czułam się bardzo spełniona. Spełniona dlatego, że mogłam działać w różnych działach firmy - wystarczyła zmiana „skilli” w systemie i jednego dnia rozmawiałam o fakturach, a kolejnego rozpatrywałam reklamacje. To był mój żywioł. Choć nie powiem, takie żonglowanie może być wyczerpujące. Jednak nie oszukujmy się - właściciel małej firmy właśnie tak działa.
Już w trakcie (jakże krótkiego wtedy) urlopu macierzyńskiego z dnia na dzień coraz bardziej coś w środku mnie krzyczało „ja nie chcę zostawiać dziecka z obcą osobą na 10 godzin dziennie". A drugi głos mówił „ale przecież nie chcę też rezygnować z pracy i zdobywania nowych doświadczeń zawodowych". (nie - nie mam schizofrenii ;) )
Musiałam znaleźć kompromis inaczej bym się udusiła zarówno na etacie, jak i zostając w domu z dzieckiem.
Był czerwiec 2010, gdy zaczęłam przeszukiwać internet po hasłach „praca w domu”, „praca z domu”.
Gdzieś wyczytałam, że taka praca nazywa się „zdalna” lub „home office". W telewizji śniadaniowej usłyszałam hasło „telepraca".
To był rok, w którym ruszał europejski projekt darmowych szkoleń dla kobiet pod hasłem „Eurokobieta". Do kursu oczywiście dołączyłam, ale z racji wyuczonego zawodu informatyka, większość rzeczy już umiałam.
Stwierdziłam, że czas działać. Był lipiec, we wrześniu kończył mi się macierzyński. Pierwsze zlecenie znalazłam dość szybko - wprowadzanie produktów do sklepu internetowego na podstawie danych ze stron producentów. Świetne zajęcie dla mamy z małym dzieckiem, jednak zbyt statyczne jako jedyne zajęcie dla mnie. Szybko doszło do niego dzwonienie (coś, co w sumie lubię najbardziej) - prowadziłam ankiety telefoniczne z firmami. To zajęcie jednak też musiałam na jakiś czas pożegnać, gdy córka zaczęła mówić. I wtedy do wprowadzania produktów do sklepu doszło robienie transkrypcji, a z czasem też zadania związane z researchem i budowaniem baz teleadresowych.
Kolejny etap, do którego musiałam dojrzeć (i dostać kilka razy w d**) to moment, w którym na forum anglojęzycznym przeczytałam o wirtualnych asystentkach i doszłam do wniosku, że ja w sumie tak już działam.
Czas zatem formalnie nazywać się VA i zacząć aktywnie szukać klientów. Czas zacząć być parterem biznesowym dla firm, z którymi współpracuję, a nie ich pracownikiem.
Moimi pierwszymi klientami byli polacy, którzy prowadzili swoje firmy w UK. Dopiero w 2015 znalazłam pierwszego klienta z firmą w Polsce.
Z zewnątrz ładna historia, prawda?
A od zaplecza wcale tak fajnie nie było. Ciągłe szukanie zleceń i życie „od projektu, do projektu” nie zapewniało stabilności. Praca z małym dzieckiem to ciągłe żonglowanie priorytetami, cały dzień na zwiększonych obrotach, bo i na zadania, i na dziecko trzeba uważać.
Mąż i rodzina, która nie rozumie (mimo pojawiających się monet na koncie bankowym), że ja też pracuję i ciągle pytająca „kiedy pójdziesz do NORMALNEJ/PRAWDZIWEJ pracy".
To wcale, ale to wcale nie motywowało do działania. Z natury jestem buntowniczką, więc stwierdziłam, że ja wam jeszcze pokażę. Pokazałam. Pomimo chwil zwątpienia, nie wróciłam na etat. Wypracowałam rozwiązania dające mi stabilne dochody. A od 2015 roku dzielę się swoją wiedzą i doświadczeniem z osobami, które zaczynają przygodę z wirtualną asystą.
Bezpłatne materiały (wiedzę, case study, live) znajdziesz w grupy na FB, Rozwojowni.
Jeśli szukasz wsparcia, którego nie ma w bezpłatnych materiałach lub potrzebujesz indywidualnego podejścia zapraszam Cię do SKLEPU. Znajdziesz tam konsultacje, pakiety mentoringowe - na etapie wejścia w wirtualną asystę i wybrania specjalizacji, audyt komunikacji z klientem w kluczowych momentach współpracy oraz gotowe wzory umów.
Od 2015 pomogłam wielu czynnie działającym - już nie tylko - wirtualnym asystentkom. Część z nich zechciała podzielić się z Tobą opinią o współpracy ze mną. Ich historie znajdziesz w REFERENCJACH.
Pozostańmy w kontakcie,
Zależy mi na tym, żeby rynek wirtualnej asysty w Polsce rósł, a na pokładzie znajdowały się świetne specjalistki i specjaliści. Sama zdobywałam doświadczenie metodą prób i błędów.
Na tamtym etapie bardzo mi brakowało fachowego wsparcia osoby, która już ma wypracowane rozwiązania i know-how w branży. Brakowało mi również osoby, która miałaby podobne trudności i rozterki co ja. Osoby, z którą mogłabym o tym porozmawiać i nie byłaby biernym słuchaczem lub – co gorsza – oceniała i mówiła „to idź w końcu do NORMALNEJ pracy". Phi..., normalnej...
W normalnej pracy nie miałabym możliwości wykazywania się i robienia zadań z różnych specjalizacji (lub działów firmy).
Własność i wykonanie - Elżbieta Nieradko.
Copyright by Elżbieta Nieradko.